5 zasad tworzenia kalendarza na ścianę czyli Spal…kiepskie kalendarze
Firmy nieustannie eksperymentują z kalendarzami. Niestety, jak to z eksperymentami bywa, nie wszystkie są udane, a niektóre kończą się wybuchem w laboratorium.
Tymczasem „wzorzec metra”, Kalendarz Pirelli kończy w tym roku 50 lat i nadal wyznacza kierunki.

[Ten całoroczny kalendarz przygotowałem według koncepcji połączenia kobiety i metalu. Wykorzystałem do tego nakrętki i linkę stalową jako naszyjnik. Modelka ma miłe dla oka tatuaże. Czcionka ma metaliczny posmak.]
Jednak aby dostrzec drogę, czasem trzeba zejść z utartego szlaku, wspiąć się na wzgórze i spojrzeć szerzej…
Nie wszyscy to potrafią. Co niestety widać.
A więc postanowiłeś mieć kalendarz…
W porządku, pogadajmy o tym


















Jakiś czas temu pewna firma zajmująca się złomem przesłała mi swój kalendarz. Temat zaintrygował mnie i zainspirował do dogłębnego zbadania tematu. Nie tyle temat samego kalendarza jako takiego, ale niewykorzystanego potencjału, jaki drzemie w złomie i w zmysłowej nagości.

Nagie lub półnagie dziewczyny to motyw przewodni całego mnóstwa kalendarzy, które pojawiają się w warsztatach samochodowych, zakładach wulkanizacyjnych czy biurach firm. Kalendarze – jak w sumie wszystko – można podzielić na produkty ciekawe i beznadziejne.
Aby te dobre mogły błyszczeć, tych beznadziejnych musi być znacznie więcej. Stąd też zalew tandety, która później wypełnia kosze na śmieci oraz składy makulatury. Regularnie sam dostaję oferty, w których producent – najczęściej drukarnia ale coraz częściej firma, w której dział marketingu sprowadza się do faworyty szefa, który uważa, że jest chodzących seksappealem – próbuje mi wcisnąć właśnie taką tandetę, którą miałbym obdarować swoich przyjaciół i partnerów biznesowych. Obdarowani następnie poczuliby się niezręcznie i wywalili kalendarz
do kosza lub wieszali, kiedy bym ich odwiedzał. Po cholerę taka zabawa?
Nazwijmy rzeczy po imieniu. Tandeta to tandeta, badziewie to badziewie. I pogadajmy o tym, jak uniknąć tworzenia takiego szajsu. Kalendarz to poważna sprawa – musi przecież pracować na czyjś wizerunek przez cały rok.
TYPY KALENDARZY I ICH ZASTOSOWANIE
Zanim omówimy sobie co można fajnego zrobić, warto przyjrzeć się ofercie rynkowej.
Przyjmujemy, że interesuje nas coś ciekawego na ścianę, więc całkowicie odpuszczamy sobie różne fikuśne kalendarze z funkcją terminarzy. Tym się zajmę przy innej okazji – tu też są mistrzowie tandety oraz niewielka grupa bardzo zdolnych twórców. Wracamy więc na ścianę.
KALENDARZE TRÓJDZIELNE
Kalendarz o najsłabszej sile rażenie. Jednocześnie mający zastosowanie wyłącznie wąskim zakresie. Twórca tego pomysłu powinien zostać skazany na przesuwanie tej folii, przesuwanie krateczek oraz czytelne zapisywanie terminów. Estetycznie – raczej nie ma co tematu rozwijać.
Pole manewru jest niezwykle ograniczone. Mamy do dyspozycji tzw. główkę – gdzie wciskamy zdjęcie, nasze logo, adres oraz trzy części z tzw. kalendariatem, który sobie wisi. Potem sukcesywnie odrywamy kartki i tak sobie leci miesiąc za miesiącem.
Dobre dla kogoś, kto chce wiedzieć jaki jest dzień – jeżeli jest na tyle zdyscyplinowany, by tę krateczkę przesunąć. Estetycznie ma to sens tylko, jeżeli wchodzi w pewną szerszą formułę wizerunkową.
Inaczej, jako produkt samodzielny utonie w ocenie jemu podobnych. Mimo to, robi się tego setki tysięcy rocznie z czego zapewne 90% ląduje na makulaturze. Moim zdaniem – ryzykowne wydawanie pieniędzy.
Jeżeli myślicie o tym, aby kogoś obdarować takim kalendarzem, dobrze zastanówcie się nad tym, jak wygląda Wasza strategia wizerunkowa w całości.
I czy – jeżeli już zdecydujecie się na trójdzielny – nie powinien być po prostu wersją ekonomiczną, podczas gdy dla naprawdę wartościowych partnerów zrobicie coś zupełnie innego.
KALENDARZE CAŁOROCZNE
To niezwykle poważne wyzwanie dla autora projektu. Na kalendarz trzeba patrzeć jak na obraz. Chcemy czy nie, wisi i musi mieć w sobie to coś, co nas zaciekawi.
Przecież nie powiesisz sobie jakiegoś paskudztwa i nie będziesz się katował tym przez cały rok. Stąd planując taki kalendarz, który ma reklamować naszą firmę, trzeba brać pod uwagę nie tyle walące po oczach logo czy informacje o naszym produkcie – ale obraz, który będzie ciągle świeży. Na świecie od szeregu lat odchodzi się od tego typu kalendarzy.
Różnica sprowadza się tak naprawdę do kosztów – zrobienie kalendarza jednorocznego oraz tego, który obejmuje 12 miesięcy nie sprowadza się do liczby 12.
Chodzi o różnorodność. Poza tym kalendarz całoroczny narzuca pewną formę – oprócz np. pięknej dziewczyny, która sobie stoi czy leży – albo ciężarówki – trzeba jeszcze wpasować cały kalendariat – czyli 12 miesięcy na jednej stronie. Sporo nieodwracalnie straconego miejsca. Osobną kwestią jest sprawa reakcji papieru czy materiału, na którym zrealizowano druk na czynniki środowiskowe. Papier poddaje się ich działaniu, farby wchodzą w reakcje, wilgoć – jeżeli jest obecna, również robi swoje. Tego typu kalendarz sprawdza się w miejscu, gdzie raz powieszony ma cieszyć oko.
Upodobały sobie tę formę firmy produkujące opony lub obręcze kół. Jeżeli materiał ilustracyjny jest ciekawy – kalendarz może skutecznie spełnić swoje zadanie.
Ale tu zaczyna się pole do popisu dla dobrego fotografa oraz wymaga powstania całej, wspólnej koncepcji, która spowoduje, że kalendarz będzie „pracował” cały rok.
KALENDARZE 12-MIESIĘCZNE
To rodzaj kalendarzy, który wydaje się być najciekawszy. Zarówno do kalendarza całorocznego jak i 12-miesięcznego – jeżeli nie idziemy na łatwiznę i nie kupujemy zdjęć ze stocku – zrobienie sesji fotograficznej, jeżeli będziemy operowali w jednym klimacie, zajmie tyle samo czasu i wygeneruje podobne koszty. Za to dostajemy o wiele ciekawsze narzędzie – bo tak trzeba traktować kalendarz – które odnawia się po każdym miesiącu.
Kolejną zaletą takiego kalendarza jest powierzchnia. Jeżeli nie bawimy się w jakieś półśrodki [jak ma to być robione „po taniości” lepiej sobie odpuścić] warto wykorzystać możliwie duży format i z namysłem zaprojektować układ strony.
W mojej ocenie kalendarz 12-miesięczny jest najciekawszą formą prezentacji firmy – pod warunkiem, że znajdziemy odpowiednią formę wizualną, która trafi jako materiał graficzny na każdą stronę.
I teraz warto porozmawiać o pewnym kalendarzu, który wszyscy chyba znają.
FENOMEN KALENDARZA PIRELLI
Nie ma chyba osoby, która nie wiedziałaby, czym jest kalendarz Pirelli. Załóżmy jednak, że wśród czytelników są osoby, które tematem się nie interesowały i sprawa im umknęła. Zacznijmy
więc od początku. W sumie to dobry moment do rozmowy o kalendarzu Pirelli, ponieważ ta już w sumie „instytucja”obchodziła kilka lat temu 50 lecie.

Warto przy tej okazji przypomnieć krótką historię całego przedsięwzięcia.
Rozpoczęło się zgoła niewinnie. Jest rok 1964. Fotograf portretujący Beatlesów dostaje zlecenie od firmy Pirelli. Sprowadza się ono do podróży na Baleary, gdzie miałby fotografować dwie piękne dziewczyny.
Zgadza się i przystępuje do realizacji. Potem sprawy toczą się niejako samodzielnie.
Tak powstały kalendarz nie trafia jednak do sprzedaży. Jest rozdawany bezpłatnie wąskiej grupie uprzywilejowanych Klientów firmy. Z czasem stało się to zwyczajem i z roku na rok wydaniu kalendarza towarzyszyły coraz większe emocje. Sam kalendarz już na samym początku wymknął się z niszy motoryzacyjnej, zapewniając jednocześnie marce Pirelli niespotykaną nigdzie indziej popularność. Przez projekt przewinęły się najznamienitsze nazwiska fotografi i, kina, mody.
Co złożyło się na ten niesamowity sukces? Warto poddać to dokładnej analizie, gdyż zrozumienie takich fenomenów często pozwala pojąć mechanizmy, które za takim sukcesem stoją.
Wczytując się w wywiad, jakiego właściciel złomowiska udzielił portalowi fotograficznemu można wyczytać zdanie, w którym przyznaje, iż inspiracją do nowego kalendarza, już bez elementów metalowych, którego akcja dzieje się na łące – był właśnie kalendarz Pirelli. To bardzo odważne stwierdzenie i szczerze życzę autorowi tych słów, by powtórzył sukces legendy, jaką jest kalendarz Pirelli. Jednak pozostaję przy zdaniu, iż obydwa projekty dzieli ocean niezrozumienia oraz całkowicie odmienne koncepcje.
Co złożyło się na sukces kalendarza Pirelli?

Można zaryzykować stwierdzenie, że przynajmniej trzy istotne czynniki. Po pierwsze, fenomenalni fotografowie.
Fotografowie, którzy wchodząc w ten projekt mieli już na swoim koncie dokonania artystyczne – często poważne i znaczące. W sumie każdy kalendarz to ekspresja twórcza każdego z nich – kreacja, stanowiąca osobny często rozdział w historii fotografi i.
Kolejnym czynnikiem były i są intrygujące postacie. Postacie, gdyż nie tylko kobiety gościły na kartach kalendarza. Kilka razy pojawiali się tam mężczyźni, znani aktorzy, muzycy, uchwyceni w czerni i bieli. To ważny drobiazg i wskazówka dla tych, którym kalendarz Pirelli kojarzy się tylko z nagością. I na koniec – skoro jesteśmy przy nagości – właśnie piękne kobiety często w zmysłowych pozach.
Zmysłowych,gdyż granice erotyzmu utrzymywane są w żelaznych ryzach formy wyrazu.
Wszystko to razem stanowi popis wirtuozerii autorów, fotografów i modeli, których nazwiska albo już znane w świecie sztuki lub dopiero wchodzących w świat wielkiej mody, jak o Naomi Campbell, która właśnie w kalendarzu Pirelli miała swój poważny debiut.
Kiedy więc firma szuka inspiracji w kalendarzu Pirelli, powinna ograniczać się do inspiracji szukając swojej własnej drogi.
Nie ślepo kopiować pewne rozwiązania, nie zapraszając jednocześnie światowej klasy fotografa, nie zapraszając najsłynniejszych modelek oraz nie zapewniając pełnej swobody twórczej artyście.
Inaczej wylądujemy na łące z gołymi dupami. Tam właśnie wylądował kalendarz na rok 2014 złomowiska, podczas gdy z przyczyn dla mnie niezrozumiałych kalendarz z roku 2012 był krokiem w bardzo ciekawym kierunku.
Bo – co jest chyba najważniejsze – Pirelli poprzez kalendarz wyszło poza motoryzację. Wymknęło się standardom, stało się mecenasem sztuki. Fotografowanie kilku nagich dziewczyn biegających po łące nie zapewni sukcesu na miarę Pirelli. Poszukiwanie ciekawych form w czerni i bieli – łączenie zmysłowej erotyki z elementami złomu – to właściwa droga, którą należy kroczyć.
A CO ROBIĄ INNI?
Na rynku wtórnym istnieje co najmniej kilka firm, które zdecydowały się robić kalendarze. Mimo, iż temat kalendarzy został zdominowany przez nagość, nie należy patrzeć na to w ten sposób. Uważam, iż nagość – o ile jest atrakcyjna i kusząca – stanowi jednocześnie swoistą drogę na skróty. Nie wiemy co pokazać? Dajmy gołą dziewczynę. Będzie git!
Lakiernicy ze Spiec-Hecker regularnie tworzą swój kalendarz.
Jest prosty w wyrazie. Forma koncepcyjna jest przewidywalna. Kalendarz nie ma pretensji artystycznych – stąd jego surowa forma nie razi, jeżeli ktoś takie drętwe obrazki akceptuje. Ten kalendarz jest niczym innym jak promocją marki i jej produktów w formie bezpośredniej. Słowem – nic porywającego. Istnieje przynajmniej kilkanaście sposobów na to, by w kreatywny sposób zaprezentować kalendarz z lakierami. Może kiedyś odważą się na poszukiwania.
Intercars regularnie tworzy swoje kalendarze, lecz swoją ofertę kieruje do bardzo mało wymagającego odbiorcy. Sporo pary idzie w gwizdek, w mediach pojawiają się newsy o produkcji kalendarza. W efekcie jednak powstaje zestaw zdjęć, które sprowadzają kobietę do roli seksualnego stereotypu, a modelki w tym wydatnie pomagają, uznając chyba, że im bardziej wulgarny będą miały wyraz twarzy, tym lepiej dla nich, kalendarza i świata.

W roku 2005 próbowano powiązać nagą kobietę z produktem. Rok 2014 powinien być nazwany rokiem silikonu. Fotograf oraz osoba dobierająca modelki chyba mieli bałagan w terminarzu, gdyż dziewczyny idealnie pasują jako reklamówka kliniki chirurgii plastycznej. Tylko dla desperatów.
Texa, producent testerów diagnostycznych wybrała jeszcze inny kierunek ekspresji, choć podobnie jak Intercars bardzo jasno komunikuje odbiorcy, iż ma go za niewyżytego samotnika. Otóż w kalendarzu wylądowały dziewczyny narysowane przez Milo Manara. Ten rysownik słynie z serii komiksów pornograficzno-erotycznych. Ma niezwykle zmysłową kreskę. Jego prace są ikoną popkultury. W zestawieniu z kalendarzem np. Intercars to zaproszenie do muzeum sztuki współczesnej.
Jedyny problem jaki mam z TEXĄ to sama TEXA. Producent testerów diagnostycznych, urządzeń silnie związanych skojarzeniowo z komputerami a przez to przyszłością, technologią i rozwojem cywilizacji powinien pozycjonować się właśnie poprzez takie obrazy: kosmos, podbój kosmosu, technika przyszłości. Zmysłowa pielęgniarka z testerem TEXA w dłoni jako środek wyrazu i budowania marki mało przekonuje i uważam tę kreację jako kolejny przykład drogi na skróty. I pułapki stereotypu: mechanicy to babiarze, lubią gołe cycki więc im je dajmy, ale zapakowane inaczej. Zaznaczam, że niezwykle cenię komiks erotyczny, a szczególnie twórczość Milo Manara. Ale czy kalendarz do warsztatów to miejsce na aż tak zmysłową erotykę? Wątpię, ale może się mylę.

O producentach samochodów osobowych nawet nie ma co się rozpisywać. Wystarczy rzut oka na kalendarz Volvo aby od razu dać go komuś, kto nie darzymy zbytnią sympatią. Biorąc pod uwagę historię firmy, to niezwykle zasmucające.
Jakby działy marketingu szły na łatwiznę. „Robię, bo muszę”.
Pozostałe firmy samochodowe również nie wyróżniają się zbytnio kreatywnością.
Zupełnie jakby nie istniało nic pomiędzy nagą, najlepiej wulgarną kobietą a po prostu jadącym autem. Słowem – nuda w formie oczyszczonej.
KOGO więc do cholery NAŚLADOWAĆ?
Jako wzór zawsze w takich sytuacjach zwątpienia przywołuję firmy produkujące ciężarówki – w szczególności Kenworth.

To klasa sama dla siebie. Doskonałe zdjęcia samochodów w ruchu lub przy pracy, świetna scenografia. Zdjęcia są tak zaaranżowane, że można na nie patrzeć godzinami. Podobnie postępuje CATERPILLAR – łącząc swoje maszyny z wizjami nawiązującymi do mrocznej przyszłości lub klimatów zapożyczonych z filmów s-f, nadając swoim produktom często złowrogi charakter apokaliptycznych maszyn.

Na takie zdjęcie można patrzeć długo, bez zmęczenia.
Są na szczęście także inni, którzy w kalendarzu szukają sposobów na pokazanie swojej pracy w sposób niebanalny. Bo i praca jest niebanalna. Na przykład studio zdobienia i tuningu przygotowało kalendarz „body paint”.

Do ciekawych wyjątków należy również kalendarz Sarah Lyonk, w którym autorka portretuje kobiety – mechaników samochodowych.

Sarah Lyonk wykonała kawał doskonałej roboty.
Nie tylko zrobiła fajny kalendarz, w którym można notować terminy, ale wykorzystała w nim kobiety w formie, jakiej należy jej pozazdrościć.
Promotorzy taniej golizny powinni się od niej uczyć. Szczególnie, że warsztatów, gdzie pracują kobiety w Polsce też jest kilka. Ale łatwiej przecież zawołać fotografa, rozebrać dziewczyny i potem nagłośnić akcję w necie. Nie wymaga to specjalnego wysiłku.
Niezwykle wartościowy kierunek. Nie dość, że ociepla wizerunek branży, jest doskonałym narzędziem do komunikacji z żeńską klientelą.
Na tle powyżej opisanych przykładów kalendarz „złomiarzy” z roku 2012 wydaje się być rzadkim połączeniem interesującej fotografii, poszukiwań artystycznych oraz nawiązań do głównej działalności firmy.
Wielka szkoda, że inne firmy nie mają chęci, odwagi czy jak to nazwać – by podążać taką drogą i kreować gusty – zamiast schlebiać tym najmniej wymagającym.
Niestety właśnie poprzez takie pseudoartystyczne produkcje branża warsztatowa jest kojarzona właśnie tak, a nie inaczej.
Celowo pominąłem kalendarze dotyczące motocykli, gdyż tu element żeński ma zupełnie inne konotacje i jest wpisany w pewien styl życia „wolnych jeźdźców” – o czym już wkrótce. Podobnie jak kalendarze wyścigowe, gdzie dziewczyny w obcisłych kombinezonach są stałym elementem graficznym imprez. I bardzo dobrze.
KOMU CO DAWAĆ – CZYLI MOŻLIWOŚCI POLIGRAFICZNE
Dzisiejsza technika pozwala na wiele rozwiązań i nie trzeba od razu kupować tony kalendarzy. Mając do wyboru kilka rodzajów oraz wiele technik drukarskich możemy rozważyć kilka opcji i wypełnić kilka kanałów komunikacji.
Podstawowa kwestia – co dla kogo. Kalendarz trójdzielny należy traktować jako gadżet. Produkt masowy. Jeżeli obdarowany sobie go powiesi, dobrze. Jak nie, może dla szwagrowi. Mało się to przełoży na sprzedaż, może jakoś na budowanie
świadomości marki. Ale słabo to widzę. W większości kalendarze trójdzielne są koszmarne. Jak dostanę od razu wywalam. Czasem jeden wisi w kuchni ale nie ze względu na jakieś walory estetyczne. Ot, łatwo na nim notować.
Kalendarz 12-miesięczny to już produkt z wyższej półki i warto rozważyć edycję limitowaną dla ograniczonej grupy Klientów.
Ponieważ druk jest coraz tańszy, może pokusić się nawet o wydania personalizowane: z dedykacją, z nazwiskiem czy firmą, która dostaje dany kalendarz. Naszym celem w przypadku takiego kalendarza jest spowodowanie, by obdarowany go sobie powiesił i aby mówił o tym innym. Forma czysto kalendarzowa, czyli sprawdzania „który dziś jest” jest realizowana zupełnie przy okazji i tak naprawdę tylko kalendarz trójdzielny pełni taką funkcję.
Na koniec, polecam film „Dziewczyny z kalendarza”. Choć nie ma związku z motoryzacją, pokazuje w ciekawy sposób jak grupa kobiet postanowiła poprzez kalendarz powiedzieć coś ważnego. Potraktujcie to jako inspirację. Przecież równie dobrze na stronach kalendarza możecie umieścić portrety swoich pracowników – a nawet Klientów. Nie ogranicza Was twórczo nic. Ważne, aby nie zamknąć się w ciasnej formule nagich, silikonowych piersi czy nudnego samochodu albo połączenia jednego z drugim. Wyjdźcie poza schemat. Amerykanie nazywają ten sposób myślenia „Out of the box thinking” – sukcesów w czym życzę Wam z całego serca.
Nadsyłajcie do mnie swoje koncepcje – z wielką chęcią o nich napiszę. Warto promować ciekawe pomysły.
PODSUMOWANIE
jeżeli już robimy kalendarz trójdzielny pamiętajmy, aby:
– stanowił element całości identyfikacji graficznej a nie był pojedynczym strzałem
– powinien być skomponowany kolorystycznie z innymi elementami wizerunkowymi oraz kolorami marki
– zdjęcie powinno być wykonane pod „nas” – zdjęcia stockowe – czyli kupione z Internetu pracują na dużym poziomie ogółu.
Powinniśmy iść w kierunku indywidualizmu.
– Najważniejszym elementem jest przyciągająca grafika – ona ma być świeża przez 12 miesięcy.
– Format kalendarza oraz układ pion poziom – uzależniony od elementu graficznego. Człowiek – najlepiej w pionie. W poziomie – grupa ludzi lub człowiek leżący. Poziom – ciężarówka, która wypełnia cały kadr. Produkty, które wypełnią cały kadr, umiejętnie skomponowane.
– Czytelny kalendariat.
– Kalendarz 12 miesięczny może stanowić wizytówkę firmy. Zdjęcia na nim wykorzystane powinny być przygotowane indywidualnie dla Was
– Format i kolorystyka powinny zachęcać do powieszenia na ścianie. Ten kalendarz ma być ozdobą.
– Jest przeznaczony dla Waszych najważniejszych Klientów. Powieszony u nich, będzie widoczny dla ich Klientów. Chodzi o to, by zawisł. Musi się więc sam bronić.

Nazywam się Robert Gołębiewski.
Jestem ostatnim żyjącym fotografem……
No dobrze, jeszcze raz…
Jestem dobrym fotografem, zajmuję się portretem, produktem, wizerunkiem i doradzam jak się pokazać, aby nas zauważyli…. i dobrze skojarzyli….
pisz do mnie tu!
dzwoń +48 501105098
Mieszkam w Grodzisku Mazowieckim – działam w całej Polsce i poza Polską.
I love this website
PolubieniePolubione przez 1 osoba